Witam po
dłuższej przerwie! Kto dał się nabrać na żart z recenzją soku marchewkowego? Nikt
się nie przyzna, ale w czasach medialnych przemian i spektakularnych nawróceń
ludzie chętnie wierzą w takie zaskakujące metamorfozy. Jedyne co mogę wam
powiedzieć o tym soku, to że nie pasuje on do wódki. Wiecie dlaczego? Bo żaden
sok do niej nie pasuje! Ten staropolski trunek przegryza się tylko kiełbasą,
kiszonym ogórkiem lub, ewentualnie, chlebem ze smalcem. To połączenie uświęcone
setkami lat tradycji jak aliaż whisky i coli.
Zapytacie
pewnie co działo się ze mną przez ostatnie pół roku? Surowy wyrok zezowatej
pani z agencji pracy tymczasowej rzucił mnie do najdziwniejszego miejsca na
ziemi. Do jedynego miasta w którym splajtował Polmos, do miasta z zabudową
wybrakowaną niczym uzębienie Darka Kowalika i podziurawionego bruzdami wykopów jak
bezkresne równiny pod Verdun. Łódź, bo o niej oczywiście mowa, będzie bohaterką
kilku kolejnych wpisów na moim blogu.
Dzisiaj jednak
muszę zająć się bieżącymi sprawami. Nowy rok już za kilka godzin, a to oznacza
nic innego jak największe zakupy alkoholowe. Cała Polska, jak długa i szeroka,
wylega do marketów by zaopatrzyć się na wyjątkowy wieczór, po którym wejdą w
życie noworoczne postanowienia i już nic nie będzie takie samo.
Nie będę pisał
o szampanach, bo nie znam się na oranżadach, ale będąc wczoraj w sklepie
widziałem w alejce z trunkami wielu zagubionych i zdezorientowanych chłopców.
Wisieli na telefonach i nerwowo lustrowali regały wprost uginające się od
nadmiaru wódek. „24zł za 0,5 i 32zł za 0,7. Nie wiem którą wybrać. Sama
zdecyduj” albo „Jest w promocji ale nie wiem czy będzie ci smakowała”– takie i
podobne rozmowy towarzyszyły mi wczoraj podczas zakupów. Zapytacie się zapewne:
„a co Ty kupiłeś Romanie”? Odpowiem, że nie jest najważniejsze co kupujesz, ale
bardzo istotne jest jak to robisz. Po pierwsze mężczyzna nie może przez godzinę
wpatrywać się w półki z gorzałą. Facet wie czego chce, więc wchodzi pewnym
krokiem w alkoalejkę i jednym zdecydowanym i fachowym ruchem chwyta pomiędzy
palce jednej dłoni dwie połówki wódki z najniższej półki. Następnie z
nonszalancją pakuje je do koszyka (wózki są dobre dla matek z dziećmi) i powoli
udaje się w kierunku stoiska mięsnego.
W tym roku mój
wybór padł na wódkę Arktica, czyli na dobrze znanego wszystkim rezydenta
dolnych partii regałów alkoholowych. Miałem już kiedyś okazję skosztować tej wódki
i faktycznie jej picie można porównać do zderzenia Titanica z górą lodową. Po
pierwszej połówce jeszcze unosisz się na powierzchni, ale wszyscy w koło już
wiedzą, że idziesz na dno. Cytat z etykiety głosi: "Prawdziwe walory
ujawnia silnie zmrożona, kiedy przejmujący arktyczny chłód trunku wyzwala
gorący smak życia". Na swojej stronie internetowej producent, którym jest
Polmos Wrocław, zapewnia, że „każdy jej łyk staje się wyjątkową smakową podróżą
za koło podbiegunowe”. Nie wiem czy przy obecnej pogodzie zachęci to kogoś to
kupienia Arktiki, ale cieszę się, że panowie z Wrocławia kultywują tradycje
polskiej poezji wódczanej.
Ze smakiem
arktycznego napitku jest jak z nowym rokiem. Po fajerwerkach na samym początku pozostaje
tylko kwas i gorycz, a wszyscy, którzy oczekują rewelacji szybko zorientują
się, że z wódką jest jak z życiem i nie ma co wybrzydzać tylko brać to co jest.
Arktica jest godnym polecenia pomysłem na taniego i udanego Sylwestra. Krystalicznie
czysta, lekka w smaku, z delikatną lodową nutą idealnie pasuje do chipsów i
ciasteczek, którymi będą zasłane polskie stoły dzisiejszego wieczoru.
Życzę Wam, moi kochani czytelnicy, by nadchodzący rok obfitował w liczne
imprezy, zabawy i przygody, które w postaci wspomnień będą Wam towarzyszyły
przez resztę życia. Dobrze być znowu z Wami.