Nie lubię majówki. Nie lubię
tłumów działkowiczów szturmujących mój pusty zazwyczaj sklep. Nienawidzę
kolejek, przepychania się przez zatłoczone alejki i bandy rozwrzeszczanych
dzieciaków przy starych lodówkach z lodami. Jednak najbardziej na świecie nienawidzę
amatorów na stoisku alkoholowym. Mimo że jest zimno i pada, oni i tak stoją w
klapkach i kolorowych koszulkach. Od razu widać, że wódkę piją najwyżej raz na
miesiąc, jeżeli nie rzadziej, a każdy z nich udaje eksperta. Wymądrzają się,
opowiadają niestworzone historie, a podsłuchując ich rozmowy można się naprawdę
przednio ubawić. „Podobno po Wyborowej nie ma kaca”, „Słyszałem, że Stock jest
najlepszy do drinków”, albo „weźmy 0,7 na dwóch, bo nie chcę przesadzić” – to
tylko niektóre z zasłyszanych konwersacji. Ręce opadają... Po pierwsze, jedyną
znaną mi osobą, która nie miała kaca po wódce był stary ormowiec Wiśniewski. Z
tym, że potem okazało się, że to wcale nie była wódka, tylko metanol, a on
zamiast mieć kaca, zwyczajnie umarł. Po drugie, tylko kobiety mogą robić drinki
z wódką, a chłopcom, którzy rozrabiają gorzałę z sokiem ich ojcowie powinni dać
porządną szkołę dobrego wychowania i szacunku dla świętości.
Opowiem Wam teraz historię, która
przydarzyła mi się wczoraj. Sławek Dziuba od dawna ostrzył sobie zęby na wolny
garaż po starym Nowaku. Nie była to byle jaka szopa, tylko odmalowany garaż z
kanałem i licznymi regałami. Syn Nowaka już chciał wynająć lokal Sławkowi, gdy
w ostatniej chwili zadzwonił do niego pewien budowlaniec z sąsiedniej wioski i
zaoferował dużo lepszą cenę. Spadkobierca postanowił, czerpiąc z najlepszych
państwowych wzorców, zorganizować coś na kształt przetargu lub licytacji.
Oferenci mieli stawić się na grillu i przedstawić argumenty, które przekonają
właściciela, że to właśnie oni powinni wynająć od niego tę atrakcyjną
nieruchomość. Razem z Wackiem postanowiliśmy wesprzeć kolegę i wraz nim udać
się na to ważne spotkanie. Umówiliśmy się w piątek wieczorem w krzakach za
boiskiem. Wadium, które należało wnieść były 3 litry wódki. Jako ekspert
zostałem wydelegowany do sklepu, gdzie z okazji Dnia Flagi w promocji była
krzycząca patriotycznymi barwami Wódka z Czerwoną Kartką. Pewnym chwytem
pomiędzy palce złapałem sześć półlitrówek i pognałem na miejsce spotkania.
Nasi oponenci, zgodnie z umową, również
przyjechali we trzech. Rozbryzgując błoto zajechali podrdzewiałą, czarną Temprą.
Nie wyglądali na amatorów, a ich twarze zdradzały spore doświadczenie w
podobnych przedsięwzięciach. Szybko wyciągnęli z bagażnika siatki z kiełbasą i
karton wódki, również Z Czerwoną Kartką (widocznie natknęli się na tę samą
promocję). Po krótkiej wymianie uprzejmości zasiedliśmy do rozkładanego stolika
i rozpoczęliśmy jedną z najciekawszych partii w moim życiu. Budowlańcy okazali
się zgranym zespołem i widać było, że każdy z
nich miał przydzielone miejsce na boisku. W piciu wódki, jak w każdym
sporcie, bardzo ważna jest odpowiednia taktyka. Skuteczny zespół mający
załatwić jakąś sprawę przy flaszce musi składać się z trzech osób:
1. Rozgrywającego, który dyktuje tempo,
narzuca tematy rozmów i wydaje polecenia reszcie zawodników. Musi być osobą
opanowaną, która cały czas kontroluje swoich kolegów z zespołu;
2. Człowieka-cysterny, czyli osoby
mogącej wlać w siebie duże ilości alkoholu. To na jej barkach spoczywa główny
ciężar rozgrywki. Niestety, jest również najbardziej narażony na urazy i
kontuzje.
3. Sprintera zdolnego do wypicia
dużej ilości wódki w krótkim czasie. Taka osoba daje również zmiany
człowiekowi-cysternie i atakuje najsłabsze ogniwo w zespole rywala.
Zespół kontaktuje się ze sobą
przy pomocy wcześniej ustalonych, tajnych znaków. Obrana taktyka może
oczywiście zostać w trakcie potyczki zmieniona lub dostosowana do zmieniających
się warunków pola walki.
Zaczęliśmy spokojnie. Wspólnie
narzekaliśmy na pogodę, krytykowaliśmy rządzących i na zewnątrz mogło to
wyglądać na spotkanie starych znajomych. W rzeczywistości jednak, pomiędzy nami
toczyła się zaciekła walka o wysoką stawkę. Sławek będący u nas rozgrywającym
cały czas uzupełniał szkło, honorowo nalewając każdemu po równo. Jako sprinter
dawałem mu znaki, chwytając kieliszek lewą bądź prawą ręką, by przyspieszał lub
zwalniał tempo. Wacek, ustawiony na pozycji cysterny, nie odzywał się i w
milczeniu wychylał kolejne porcje wódki lustrując ukradkiem coraz bardziej sine
twarze naszych oponentów.
„Czerwona Kartka” okazała się być
strzałem w dziesiątkę. Delikatna w smaku, stworzona z ciekawej kompozycji zbóż,
idealnie pasowała do kiełbasy toruńskiej w plastikowym flaku. Owiana złą sławą
wódka, niesłusznie wymieniana wśród najgorszych na rynku, ujęła mnie
intrygującym aromatem spirytusu salicylowego i przystępną ceną, która sprawiła,
że wadium było dla nas osiągalne. Nowa, wygodna butelka dodała wódce
nowoczesności i sprawiła, że dostawianie nowych flaszek na stół było czystą
przyjemnością.
Syn Nowaka, pełniący w tych
rozgrywkach rolę arbitra, uważnie przyglądał się obydwu ekipom i było widać, że
waha się niczym Nike z wiersza Herbarta. Komu wynająć garaż, a kogo odesłać z
kwitkiem? W pewnym momencie Wacek zaczął tracić siły. Nerwowo gładził swój wąs,
a był to sygnał alarmowy, oznaczający, że słabnie i za chwilę może opuścić
boisko. Nasz rozgrywający spojrzał na mnie i słowami „Tora! Tora! Tora!” dał
znak by zaatakować. Postawiłem wszystko na jedną kartę i ziewając zapytałem,
czy nie moglibyśmy zamienić kieliszków na opróżnione już słoiki po musztardzie.
Rywale nie mogli odmówić, choć w ich oczach malował się strach. Już po chwili
Sławek napełnił utensylia i wszyscy opróżniliśmy po musztardówce. Zażartowałem,
że musimy dokładniej wypłukać szkło i sam wlałem kolejkę zachęcając wszystkich
by nie zwlekając wznieśli toast za najwspanialszego właściciela garażu na
świecie. Nie musiałem długo czekać na efekty mojej mistrzowskiej zagrywki. Pierwszy
z rywali już po chwili wstał i pożegnawszy się skinieniem głowy w milczeniu
udał się w stronę rzeki. Drugi z zawodników drużyny przeciwnej zasnął na leżaku
i cicho pochrapywał. Ostatni z przyjezdnych, widząc skalę swojej porażki, wstał,
uścisnął dłoń każdego z nas i zapewniając, że był to dla niego zaszczyt udał
się na nocleg do samochodu.
Naszej radości nie było końca.
Sławek od razu złożył podpis pod umową najmu garażu i wyściskał nas serdecznie
dziękując za pomoc. Tak oto wódka Z Czerwoną Kartką pomogła mojemu
przyjacielowi w spełnieniu jego marzenia. Ja dzięki tej przygodzie przekonałem
się, że nie warto słuchać amatorów o delikatnych podniebieniach i kupując
gorzałkę polegać na swoim instynkcie i doświadczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz