sobota, 3 maja 2014

Czerwona Kartka dla mocnych zawodników




Nie lubię majówki. Nie lubię tłumów działkowiczów szturmujących mój pusty zazwyczaj sklep. Nienawidzę kolejek, przepychania się przez zatłoczone alejki i bandy rozwrzeszczanych dzieciaków przy starych lodówkach z lodami. Jednak najbardziej na świecie nienawidzę amatorów na stoisku alkoholowym. Mimo że jest zimno i pada, oni i tak stoją w klapkach i kolorowych koszulkach. Od razu widać, że wódkę piją najwyżej raz na miesiąc, jeżeli nie rzadziej, a każdy z nich udaje eksperta. Wymądrzają się, opowiadają niestworzone historie, a podsłuchując ich rozmowy można się naprawdę przednio ubawić. „Podobno po Wyborowej nie ma kaca”, „Słyszałem, że Stock jest najlepszy do drinków”, albo „weźmy 0,7 na dwóch, bo nie chcę przesadzić” – to tylko niektóre z zasłyszanych konwersacji. Ręce opadają... Po pierwsze, jedyną znaną mi osobą, która nie miała kaca po wódce był stary ormowiec Wiśniewski. Z tym, że potem okazało się, że to wcale nie była wódka, tylko metanol, a on zamiast mieć kaca, zwyczajnie umarł. Po drugie, tylko kobiety mogą robić drinki z wódką, a chłopcom, którzy rozrabiają gorzałę z sokiem ich ojcowie powinni dać porządną szkołę dobrego wychowania i szacunku dla świętości.

Opowiem Wam teraz historię, która przydarzyła mi się wczoraj. Sławek Dziuba od dawna ostrzył sobie zęby na wolny garaż po starym Nowaku. Nie była to byle jaka szopa, tylko odmalowany garaż z kanałem i licznymi regałami. Syn Nowaka już chciał wynająć lokal Sławkowi, gdy w ostatniej chwili zadzwonił do niego pewien budowlaniec z sąsiedniej wioski i zaoferował dużo lepszą cenę. Spadkobierca postanowił, czerpiąc z najlepszych państwowych wzorców, zorganizować coś na kształt przetargu lub licytacji. Oferenci mieli stawić się na grillu i przedstawić argumenty, które przekonają właściciela, że to właśnie oni powinni wynająć od niego tę atrakcyjną nieruchomość. Razem z Wackiem postanowiliśmy wesprzeć kolegę i wraz nim udać się na to ważne spotkanie. Umówiliśmy się w piątek wieczorem w krzakach za boiskiem. Wadium, które należało wnieść były 3 litry wódki. Jako ekspert zostałem wydelegowany do sklepu, gdzie z okazji Dnia Flagi w promocji była krzycząca patriotycznymi barwami Wódka z Czerwoną Kartką. Pewnym chwytem pomiędzy palce złapałem sześć półlitrówek i pognałem na miejsce spotkania.
Nasi oponenci, zgodnie z umową, również przyjechali we trzech. Rozbryzgując błoto zajechali podrdzewiałą, czarną Temprą. Nie wyglądali na amatorów, a ich twarze zdradzały spore doświadczenie w podobnych przedsięwzięciach. Szybko wyciągnęli z bagażnika siatki z kiełbasą i karton wódki, również Z Czerwoną Kartką (widocznie natknęli się na tę samą promocję). Po krótkiej wymianie uprzejmości zasiedliśmy do rozkładanego stolika i rozpoczęliśmy jedną z najciekawszych partii w moim życiu. Budowlańcy okazali się zgranym zespołem i widać było, że każdy z  nich miał przydzielone miejsce na boisku. W piciu wódki, jak w każdym sporcie, bardzo ważna jest odpowiednia taktyka. Skuteczny zespół mający załatwić jakąś sprawę przy flaszce musi składać się z  trzech osób:
1. Rozgrywającego, który dyktuje tempo, narzuca tematy rozmów i wydaje polecenia reszcie zawodników. Musi być osobą opanowaną, która cały czas kontroluje swoich kolegów z zespołu;
2. Człowieka-cysterny, czyli osoby mogącej wlać w siebie duże ilości alkoholu. To na jej barkach spoczywa główny ciężar rozgrywki. Niestety, jest również najbardziej narażony na urazy i kontuzje.
3. Sprintera zdolnego do wypicia dużej ilości wódki w krótkim czasie. Taka osoba daje również zmiany człowiekowi-cysternie i atakuje najsłabsze ogniwo w zespole rywala.
Zespół kontaktuje się ze sobą przy pomocy wcześniej ustalonych, tajnych znaków. Obrana taktyka może oczywiście zostać w trakcie potyczki zmieniona lub dostosowana do zmieniających się warunków pola walki.

Zaczęliśmy spokojnie. Wspólnie narzekaliśmy na pogodę, krytykowaliśmy rządzących i na zewnątrz mogło to wyglądać na spotkanie starych znajomych. W rzeczywistości jednak, pomiędzy nami toczyła się zaciekła walka o wysoką stawkę. Sławek będący u nas rozgrywającym cały czas uzupełniał szkło, honorowo nalewając każdemu po równo. Jako sprinter dawałem mu znaki, chwytając kieliszek lewą bądź prawą ręką, by przyspieszał lub zwalniał tempo. Wacek, ustawiony na pozycji cysterny, nie odzywał się i w milczeniu wychylał kolejne porcje wódki lustrując ukradkiem coraz bardziej sine twarze naszych oponentów.
„Czerwona Kartka” okazała się być strzałem w dziesiątkę. Delikatna w smaku, stworzona z ciekawej kompozycji zbóż, idealnie pasowała do kiełbasy toruńskiej w plastikowym flaku. Owiana złą sławą wódka, niesłusznie wymieniana wśród najgorszych na rynku, ujęła mnie intrygującym aromatem spirytusu salicylowego i przystępną ceną, która sprawiła, że wadium było dla nas osiągalne. Nowa, wygodna butelka dodała wódce nowoczesności i sprawiła, że dostawianie nowych flaszek na stół było czystą przyjemnością.
Syn Nowaka, pełniący w tych rozgrywkach rolę arbitra, uważnie przyglądał się obydwu ekipom i było widać, że waha się niczym Nike z wiersza Herbarta. Komu wynająć garaż, a kogo odesłać z kwitkiem? W pewnym momencie Wacek zaczął tracić siły. Nerwowo gładził swój wąs, a był to sygnał alarmowy, oznaczający, że słabnie i za chwilę może opuścić boisko. Nasz rozgrywający spojrzał na mnie i słowami „Tora! Tora! Tora!” dał znak by zaatakować. Postawiłem wszystko na jedną kartę i ziewając zapytałem, czy nie moglibyśmy zamienić kieliszków na opróżnione już słoiki po musztardzie. Rywale nie mogli odmówić, choć w ich oczach malował się strach. Już po chwili Sławek napełnił utensylia i wszyscy opróżniliśmy po musztardówce. Zażartowałem, że musimy dokładniej wypłukać szkło i sam wlałem kolejkę zachęcając wszystkich by nie zwlekając wznieśli toast za najwspanialszego właściciela garażu na świecie. Nie musiałem długo czekać na efekty mojej mistrzowskiej zagrywki. Pierwszy z rywali już po chwili wstał i pożegnawszy się skinieniem głowy w milczeniu udał się w stronę rzeki. Drugi z zawodników drużyny przeciwnej zasnął na leżaku i cicho pochrapywał. Ostatni z przyjezdnych, widząc skalę swojej porażki, wstał, uścisnął dłoń każdego z nas i zapewniając, że był to dla niego zaszczyt udał się na nocleg do samochodu.
Naszej radości nie było końca. Sławek od razu złożył podpis pod umową najmu garażu i wyściskał nas serdecznie dziękując za pomoc. Tak oto wódka Z Czerwoną Kartką pomogła mojemu przyjacielowi w spełnieniu jego marzenia. Ja dzięki tej przygodzie przekonałem się, że nie warto słuchać amatorów o delikatnych podniebieniach i kupując gorzałkę polegać na swoim instynkcie i doświadczeniu.  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz