niedziela, 25 maja 2014

Sarmackie obyczaje


Myśleliście zapewne, że kolejne recenzje na moim blogu nie pojawiają się, bo po suto zakrapianym majowym weekendzie leżę w szpitalu dochodząc do siebie? Nic z tych rzeczy. Już następnego dnia po miażdżącym zwycięstwie nad budowlańcami zacząłem pierwszą w tym roku dorywczą robotę. Znajomy murarz zaproponował mi pracę przy remoncie zabytkowego dworku w sąsiedniej miejscowości. Budynek kupił od gminy pewien znany w okolicy hodowca trzody chlewnej i postanowił urządzić w nim swoją rodową rezydencję. Do niedawna w dworku mieściła się świetlica dla dzieci, które po lekcjach mogły pograć tu w chińczyka lub warcaby. Niestety, młode pokolenie jest niezaradne i nie potrafi walczyć o swoje, więc wójt przy braku oporu ze strony dzieciaków postanowił sprzedać popadający w ruinę zabytek. Stwierdził przy okazji, poniekąd słusznie, że w gry planszowe można grać wszędzie, na przykład na schodach przed sklepem, i przyznał swojemu kuzynowi, który ów sklep prowadzi, dotację na organizowanie zajęć pozalekcyjnych dla najmłodszych.

Samowola władzy zawsze budzi opór świadomej części społeczeństwa. Dopóki jednak na czele rzeszy niezadowolonych nie stanie charyzmatyczny przywódca, rządzący mogą czuć się bezpiecznie. Przeciwstawienie się suwerenowi wymaga nie tylko odwagi, ale również doświadczenia i determinacji. Wszystkich tych cech nie można odmówić redaktorowi naczelnemu jednoosobowej redakcji „Kuriera Gminnego” – Włodkowi Golonce. Od zawsze był w opozycji. Swój szlak bojowy zaczął na Wybrzeżu, gdzie podobno najcelniej miotał kamieniami w milicyjne Nyski. Później był Radom, w którym podobno to od jego niedopałka zaczął się pożar lokalnego komitetu partyjnego. Następnie ukrywał się w lasach, drukował bibułę, pomagał Romaszewskiemu i ostatecznie został internowany w stanie wojennym. Z taką przeszłością śmiało mógłby w dzisiejszej Polsce zostać  prezydentem albo chociaż ministrem, on wybrał jednak spokojne życie w naszym miasteczku. Na swoim czerwonym Simsonie jeździł po okolicy zbierając tematy do kolejnych artykułów i reportaży. Zapytałem go kiedyś dlaczego nie został politykiem? Odpowiedział wymijająco, że Cincinnatus odrzuca pług tylko wtedy, gdy kraj znajduje się w niebezpieczeństwie. Nie zrozumiałem do końca o co mu chodziło, ale według mnie był po prostu zbyt uczciwy do polityki.

Włodek miał już na koncie kilka wykrytych afer, między innymi sprawę zwaną lokalnym Watergate. Była to próba zdyskredytowania kontrkandydata naszego wójta, polegająca na podesłaniu mu prostytutki, która miała nagrać ich spotkanie. Niestety, dziewczyna przejęta ciężarem zadania zapomniała włączyć dyktafonu i sztab wyborczy wójta niechcący zasponsorował rywalowi godzinę cielesnych uciech zupełnie za darmo. Golonka opisał również przekręty na paliwie jakich dopuszczali się pracownicy zakładu komunalnego, którzy elektycznymi kosiarkami przycinali trawniki przed urzędem. Nasz czujny żurnalista wykrył również nieprawidłowości w sprzedaży dworku i opisał je w kilku artykułach na swoim blogu. Publikacje opatrzył robionymi z ukrycia zdjęciami biznesmena wnoszącego do urzędu gminy półtuszę wieprzową owiniętą w kokardę i nagraniem urzędnika i przedsiębiorcy wspólnie pijących (tfu!) whisky w drogiej restauracji (Artykuły i zdjęcia są dostępne TUTAJ).

Golonka wiedział, że nie jest w stanie sam powstrzymać urzędniczej machiny napędzanej pieniędzmi mięsnego potentata. Po serii represji, polegających na  założeniu przez straż gminną blokady na jego motor stojący przed sklepem i wyznaczeniu przed jego domem na wsi strefy płatnego parkowania, poddał się. Przyszedł do mnie tego dnia i poprosił o przysługę. Chciał ostatni raz odwiedzić dworek, który w dawnych czasach należał podobno do jego rodziny. Wręczył mi zawiniętą w papier butelkę z czerwonym korkiem. Jedną ręką, kurtuazyjnie broniłem się przed przyjęciem podarunku, drugą zaś chętnie sięgałem po miły suwenir. Okazało się, że jest to flaszka wódki „Sarmata” z Polmosu w Łańcucie. Chętnie zgodziłem się pomóc przyjacielowi i późnym wieczorem bukową, ciemną aleją udaliśmy się do dworku. Budynek spowity był szarą mgłą unoszącą się znad stawu. Otworzyłem kłódkę i już po chwili byliśmy w obszernym pokoju dziennym, na którego ścianach wisiały portrety wąsatych postaci z podgolonymi karkami. Włodek przechadzał się w milczeniu. Oglądał obrazy, dotykał mebli i widać było smutek malujący się na jego twarzy. Zaproponowałem byśmy usiedli na workach z zaprawą i uraczyli się napitkiem, który mi podarował.  Delikatna w smaku wódka natchnęła słynącego z kwiecistego języka dziennikarza do opowieści o dawnych czasach. Jego pradziad żyjący w czasach króla Jana Kazimierza, Franciszek Golonka, otrzymał tutejsze dobra w uznaniu zasług dla Rzeczypospolitej. Od najmłodszych lat wykazywał się porywczym charakterem, więc podczas tłumienia powstania na Ukrainie spalił podobno aż czterdzieści wsi. Po powrocie z wojaczki zaczął wyprawiać zabawy dla okolicznej szlachty i ogień podkładany pod domy zamienił na wodę ognistą. Gdy pospolite ruszenie zbierało się pod Ujściem, Franciszek spał pijany w swoim dworze, tu przeczekał też całą wojnę. W jego domu potop nie zakończył się wraz z odejściem Szwedów, gdyż na długo po tym wszyscy i tak chodzili zalani.
Włodek do rana opowiadał mi historię swej rodziny używając kolejnych opróżnionych butelek „Sarmaty” do opisywania szyków bojowych husarii i wyjaśniania zawiłości swojego drzewa genealogicznego. Wódka nawiązująca do wspaniałej polskiej historii w każdym obudzi gawędziarza. Przez chwilę każdy, niezależnie od tego czy mieszka w bloku czy ciasnym segmencie, będzie mógł się poczuć jak szlachcic na swoim folwarku. W „Sarmacie” czuć delikatną nutkę narodowej dumy, połączoną z aromatem zbóż z pańskiego zagonu. Całość opakowana jest w elegancką butelkę z roślinnymi motywami nawiązującymi do pasa kontuszowego. Cena jest przystępna i nie sposób nie zgodzić się z mottem umieszczonym na etykiecie, które brzmi: „Vivat Sarmata”.

Dzięki „Sarmacie” udało mi się w końcu zrozumieć Włodka Golonkę. Teraz wiem, że wybrał życie na prowincji, gdyż tak jak nasi przodkowie bardziej niż pieniądze i sławę, ceni sobie wolność i tradycję. Bezkompromisowe pragnienie niezależności i umiłowanie swobody to wartości którymi od zawsze się kierował. Patrząc na piękne wnętrze szlacheckiego domu, słuchając opowieści swojego przyjaciela zrozumiałem też, że pijemy wódkę, bo tęsknimy do dworskich biesiad z czasów, gdy każdy był wolny i nawet sam król nie mógł mu niczego nakazać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz