środa, 23 kwietnia 2014

Przegląd Gorzelniczy i porcja fachowej wiedzy

Mój blog to nie tylko recenzje wódek, ale również ciekawostki z gorzelniczego świata. Z okazji Światowego Dnia Książki sięgnąłem do woluminów przechowywanych w archiwum naszej gminnej biblioteki. Pani Halina, która na co dzień wypożycza dzieciom wytarte egzemplarze "Antka" i "Kamizelki" chętnie przyłączyła się do poszukiwań i wygrzebała z zatęchłej piwnicy "Przegląd Gorzelniczy" z 1905 roku. W tym wspaniałym piśmie możemy znaleźć artykuły traktujące o bardzo istotnych problemach dotyczących gorzelniczego fachu. I tak Pan K. Seyfert, chemik z Wrocławia, dzieli się z czytelnikami swoimi badaniami na temat zakaźności w gorzelniach. Opisuje problemy z brudnymi rurami, które zakażały zacier, niesprawnym termometrem, który niweczył wysiłki pewnego gorzelnika i niewłaściwym doborem materiału z którego konstruowano instalację.
"Przegląd Gorzelniczy" to również głosy z praktyki. Możemy przeczytać o wykorzystaniu słodu suszonego, zielonego i wody owocowej w procesie produkcji wódki. Pojawia się również informacja o perypetiach znakomitego praktyka, Pana Schwarz-Thomaswaldau'a, z ziemniakami z gatunku żółtomięsnych cebulaków i problemami jakich przysporzyły one po zimowym transporcie z Rosji.

W specjalistycznym periodyku z początków XX wieku znajdziemy także dział "Rozmaitości", w którym przeczytamy o nowym murzyńskim gatunku ziemniaka Zulu, oraz rubrykę "Pytania i odpowiedzi", w której redakcja radzi czytelnikom jak radzić sobie z problemem śmierdzącej wody z niebieskim osadem w studni lokalnej gorzelni.
W najbliższym czasie na mojej stronie pojawią się kolejne wpisy poświęcone branżowej literaturze. Czekam na Wasze sugestie. Piszcie o czym chcielibyście przeczytać, bo chciałbym by mój blog był jak świat po wódce i podobał się wszystkim.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Żyto odróżni mężczyznę od chłopca

Bardzo miło jest spędzić Wielkanoc w domu, w rodzinnym gronie. Stacje telewizyjne jak co roku zadbały o przebojowy repertuar, a ukochana kobieta o stół pełen tradycyjnych przysmaków. Co prawda sprzątanie naszego przytulnego, piętnastometrowego mieszkanka zajęło Grażynce ponad tydzień, ale wystarczyło wymykać się regularnie z domu pod pretekstem wyrzucenia śmieci by okres przygotowań do świąt minął praktycznie bezboleśnie. Podczas takich ucieczek za garażami spotykałem wielu kolegów, którzy podobnie jak ja usiadłszy na kolorowych wiadrach na odpadki w ekspresowym tempie opróżniali puszki „Śląskiego” lub „Rompera”.
Świąt nie spędzaliśmy z Grażynką sami. Dołączył do nas jej syn, który na co dzień jest pensjonariuszem zakładu poprawczego w Ignacewie. Mariusz, bo tak ma imię ów gagatek, jest bardzo miłym i inteligentnym chłopakiem. Zna się na komputerach i to on podczas ostatniej przepustki pokazał mi jak założyć bloga i konto na facebooku. Oczywiście nie trafił do poprawczaka za atak na rządowy system informatyczny, tylko za włamanie do osiedlowego warzywniaka, ale kto z nas nie popełniał podobnych błędów w młodości? Jeżeli już o błędach młodości mowa, to po urodzie Mariusza, który jest owocem młodzieńczej miłości mojej konkubiny, mogę się domyślić, że onegdaj Grażynka w kontaktach z mężczyznami nie była szczególnie wybredna. Rudy, niski i cherlawy syn Grażynki raczej nie wyróżniał się na tle dorodnych młodzieńców zazwyczaj okupujących trzepak przy boisku.
Chcąc wesprzeć Grażynkę w trudach wychowania potomstwa postanowiłem, zastępując ojca, dać Mariuszowi lekcję kulturalnego picia wódki. Przy okazji uświadomiłem sobie jak wspaniałe są kulturowe rytuały przejścia z wieku młodzieńczego w dorosłość. Pierwsza dziewczyna, pierwsze wakacje pod namiotem, pierwsza flaszka z konkubentem matki w ciasnej kawalerce. Kto z nas nie pamięta do dzisiaj tych wyjątkowych chwil? Na specjalną okazję wybrałem tą samą wódkę, którą kiedyś ja piłem z moim przyszywanym tatusiem. Mowa tu oczywiście o „Extra Żytniej”. Korzystając z nieobecności Grażyny, która wybrała się na rezurekcję, postawiłem przed młodym zmrożoną butelkę i zaczęliśmy misterium, w którym doświadczenie i rozwaga mieszały się z młodością i porywczością. Od razu zauważyłem pewne różnice w sposobie picia. Po pierwsze, wśród młodzieży prawie całkowicie zanikła sztuka picia wódki ze szklanki. Małe kieliszki, używane niegdyś wyłącznie przez kobiety i dzieci, stały się normą. Człowiek musi wciąż uzupełniać szkło, co pochłania bardzo dużo czasu. Po drugie, młodzi ludzie nie delektują się gorzałką i zapijają każdy łyk wódki kilkoma łapczywymi haustami słodkiego napoju krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
Przejdźmy zatem do oceny naszej dzisiejszej bohaterki. Testowany trunek pod każdym względem jest „Extra”. Wspaniałe opakowanie, delikatny smak, wyważona moc i porcja wspomnień z czasów młodości. Przywrócenie dawnej marki okazało się strzałem w dziesiątkę. Ekstra Żytnia zdobywa rynek konkurencyjną ceną i obietnicą sentymentalnej podróży w czasy PRL. Moje uznanie budzą akcje promocyjne, w których do wódki dodawana jest biała oranżada. Poniżej dokonałem oceny produktu z Polmosu Bielsko-Biała. Z pewnością zauważycie, że jest to zdecydowanie najlepsza z testowanych do tej pory wódek.

Smak – z delikatną nutą zbożową, prosty i wyraźny. Ocena 9/10
Aromat – zapach młodości - rześki i krzepiący . Ocena 10/10
Barwa – przezroczysta jak górskie powietrze o poranku. Ocena 10/10
Moc – wyraźnie czuć dbałość o idealne proporcje. Ocena 10/10
Butelka – absolutna klasyka nawiązująca do najlepszych wzorców . Ocena 10/10

Po pierwszej, i jak się okazało ostatniej, połówce Mariuszowi zaszumiało w głowie. Język zaczął mu się plątać, a w oczach pojawiły się łzy. Po ojcowsku przytuliłem mojego pasierba i gdy zasnął zaniosłem go wprost do jego polowego łóżka w przedpokoju. Zdjąłem z jego skroni czapkę z napisem Pitbull i przykryłem odziane w ortalion mizerne ciało kraciastym kocem. Przebudziwszy się na moment Mariusz chwycił mnie za dłoń i powiedział, że czuje się jakby stał pośród łanów żyta posrebrzających litewski krajobraz opisywany w Inwokacji, a wokół niego pędził dziki wiatr znad Niemna. 
Mariusz stał się mężczyzną, zaprzyjaźniliśmy się, a ja uzyskałem kolejny dowód na niezwykłe właściwości gorzałki. W końcu jak to możliwe, że ktoś, kto nigdy nie przeczytał żadnej książki może znać "Pana Tadeusza"?

czwartek, 10 kwietnia 2014

Biznesowa i interesy po polsku


Na początek garść statystyk. Polski Monopol Spirytusowy, zwany pieszczotliwie Polmosem, wyprodukował kilka hektolitrów wódki od momentu mojego ostatniego wpisu na blogu. W tym czasie kilkaset osób straciło zęby w pijackich bójkach, kilkadziesiąt dziewczyn zaszło w ciążę na anonimowych libacjach, a warsztaty w całej Polsce naprawiają teraz kilkaset samochodów rozbitych pod dyskotekami w ostatni weekend. Sami widzicie co nakręca gospodarkę tego kraju. Co daje pracę lekarzom i mechanikom. Co sprawia, że w tym kraju wciąż rodzą się dzieci. To nie rządowe programy, ani unijne pieniądze. To przezroczysta ciecz, która wlewana regularnie do naszych baków napędza Polskę niczym benzyna. Wódka to łzy tej ziemi i jej jedyna słodycz.
To także świetny biznes, a jeżeli już o biznesie mowa, to wsłuchałem się w Wasze sugestie dotyczące bloga. Dostrzegłem, że oczekujecie ode mnie recenzji, które niczym korporacyjne raporty, będą precyzyjnie oceniały trunki za pomocą wymiernych kryteriów i wartości. W swoim piciu byłem zawsze bardziej poetą niż inżynierem, a szkiełko i oko znajdowały się w jednej linii tylko podczas zaglądania nad ranem do kolejnych pustych butelek. Jednak specjalnie dla swoich czytelników postanowiłem podejść do picia w bardziej analityczny sposób. Z szafy wyciągnąłem więc garnitur, który zazwyczaj przywdziewam na pogrzeby znajomych. Zadzwoniłem też do Wacka opisując mój plan. Przybiegł już po chwili podniecony, ogolony i uczesany. Zasiedliśmy do stołu w salonie, a na zakrytym szybą blacie postawiłem wódkę „Biznesową”. W końcu jaki inny trunek może uświetnić spotkanie dwóch ambitnych kapitalistów?
Rozpoczęlismy proces analizy trunku (PAT). Zazwyczaj za samą obecnośc wódka dostaje u mnie ocenę 10/10, ale tym razem byłem bardziej surowy. Badaniu poddaliśmy kilka kluczowych właściwości gorzałki. Oto mój raport:

Smak – prosty i intensywny. Na długo pozostaje w ustach, ale niestety nie porywa Ocena 7/10
Aromat - delikatna nutka acetonu i benzyny ekstrakcyjnej sprawia, że Biznesowa idealnie pasuje do szybkich zawodowych spotkań w garażach i warsztatach. Ocena 8/10
Barwa – idealnie klarowna, czysta i jasna. Ocena 10/10
Moc – niestety producent podąża za niebezpiecznym trendem obniżania świętej proporcji 40:60. Przypomina to dawny proceder psucia monety. Przyjaciele z Polmosu Józefów – nie idździe tą drogą! W ramach ostrzeżenia daję ocenę 4/10
Butelka – klasyczna z nowoczesnymi akcentami. Ocena 8/10

Na koniec jednak smutna uwaga. Biznes to rzecz do której, podobnie jak do wódki, nie każdy ma głowę. Okazało się, że w Wacku degustowany trunek obudził prawdziwe demony. Już pod drugim kieliszku zaczął przypominać mi o jakimś dawnym długu. Nadymał się przy tym niemal jak prezes naszej wytwórni żelatyny albo dyrektor banku spółdzielczego. Wykrzykiwał jakieś głupoty o świętości umów i zaufaniu w interesach. To bardzo specyficzne działanie uboczne, bo Wacka znam juz od dawna i nigdy wcześniej się tak nie zachowywał.
Podsumowując, Biznesowa to dobry wybór dla ludzi sukcesu z wielkich miast. Rekinów biznesu, maklerów, menadżerów i kierowników. Wzmacnia pożądane cechy charakteru, takie jak determinacja w dążeniu do celu, żądza zysku czy przebiegłość. Zdecydowanie jednak nie polecam jej ludziom, którzy nad pieniądz i władzę cenią sobie spokój i dobre relacje ze znajomymi.
Bardzo dziękuję za Wasze sugestie dotyczące recenzji. Czekam na kolejne, a następny wpis poświęcę wódce wskazanej przez czytelników. 

wtorek, 1 kwietnia 2014

Lublin w płynie


Chciałem przeprosić wszystkich czytelników za niefortunny wpis o wycieczce do Lublina. Kwestia wiszącej nade mną odsiadki znacznie skomplikowała mi życie. Muszę być teraz czujny i ciągle zmieniać kryjówki. Oczywiście próbowałem uciec. Niestety, w moim miasteczku przystanek PKSu jest przy samej komendzie i od kiedy jestem poszukiwany, posterunkowy Witczak częściej niż zwykle wygląda przez okno komisariatu upewniając się, że nie próbuje prysnąć. Ostatnio gdy w drodze na bazarek mijałem komisariat, policjant wołał coś do mnie przez okno grożąc palcem. Udawałem, że go nie słyszę i szybko rozpłynąłem się pośród straganów. Od tego czasu przemieszczam się już tylko bocznymi drogami, co nie jest wyjątkowo trudne, bo w mieście jest tylko jedna główna ulica. Często też zmieniam wygląd. Wczoraj na przykład wykąpałem się i ogoliłem, a kurtkę przezornie wywinąłem na lewą stronę. Jestem uziemiony, zaszczuty, a na plecach czuję wciąż oddech gończych psów…
Zapewniam Was jednak, że nie trzeba jechać do Lublina by poczuć jego smak i nie mówię tutaj o jakichś tandetnych cebularzach. Wystarczy przyjrzeć się niezliczonej ilości małych, zgrabnych buteleczek leżących za przystankami, czy w krzakach w parku. Ukrytych w tylnych rzędach w kościołach po niedzielnej mszy, leżących w biurowych śmietnikach i schowkach służbowych samochodów. Przedstawiam Wam Wódkę Lubelską. Przyjaciółkę oszczędnych, pocieszycielkę znudzonych, kolorową towarzyszkę podróżnych. Słodką i lekką niczym lubelskie lato. Dostępną w niezliczonej ilości smaków, od dobrej na oddech mięty, poprzez tradycyjnie polską wiśniówkę, po bogate w witaminę C cytrynówkę i grejpfrut. Mała butelka o pojemności 100 ml daje się łatwo ukryć w szkolnym piórniku, w paczce wysyłanej osobom na oddziale odwykowym lub w skarpetce podczas wchodzenia do drogiego klubu w modnej dzielnicy. Dla tych którzy odnaleźli już swój ulubiony owoc, dostępna jest również półlitrowa butelka strzelista niczym Wieża Trynitarska. Smak tego 34 procentowego przysmaku jest intensywny, ale wprawne gardło kipera wyczuje w nim domieszkę sztucznych barwników. Cena jest przystępna i zachęca do skosztowania każdego z szerokiej gamy kolorów. Ostrzegam Was jednak przed zdradliwym działaniem tego pysznego trunku. Uważajcie by próbując kolejnych Lubelskich, nie przegapić autobusu na który czekacie.
Owocowa Wódka Lubelska to hit, który zawojował Polskę. Zdrój smaków wytrysnął z grodu Czechowicza wlewając trochę koloru w ponurą, polską rzeczywistość. Podstawowe zalety Lubelskiej wódki gatunkowej to: niska cena, brak konieczności kupowania popity i szeroki wachlarz smaków. Gorąco zachęcam do spróbowania tych Skittles’ów dla dorosłych, bo jestem pewien, że każde z Was znajdzie coś dla siebie.
Mamy początek miesiąca, więc za otrzymaną rentę postaram się kupić jakąś lepszą gorzałkę i wypróbować ją w najbliższym czasie. W komentarzach na fejsie wpisujcie jakie trunki powinienem przetestować.