Myśleliście
zapewne, że kolejne recenzje na moim blogu nie pojawiają się, bo po suto
zakrapianym majowym weekendzie leżę w szpitalu dochodząc do siebie? Nic z tych
rzeczy. Już następnego dnia po miażdżącym zwycięstwie nad budowlańcami zacząłem
pierwszą w tym roku dorywczą robotę. Znajomy murarz zaproponował mi pracę
przy remoncie zabytkowego dworku w sąsiedniej miejscowości. Budynek kupił od
gminy pewien znany w okolicy hodowca trzody chlewnej i postanowił urządzić w
nim swoją rodową rezydencję. Do niedawna w dworku mieściła się świetlica dla
dzieci, które po lekcjach mogły pograć tu w chińczyka lub warcaby. Niestety,
młode pokolenie jest niezaradne i nie potrafi walczyć o swoje, więc wójt przy
braku oporu ze strony dzieciaków postanowił sprzedać popadający w ruinę
zabytek. Stwierdził przy okazji, poniekąd słusznie, że w gry planszowe można
grać wszędzie, na przykład na schodach przed sklepem, i przyznał swojemu
kuzynowi, który ów sklep prowadzi, dotację na organizowanie zajęć
pozalekcyjnych dla najmłodszych.
Samowola
władzy zawsze budzi opór świadomej części społeczeństwa. Dopóki jednak na czele
rzeszy niezadowolonych nie stanie charyzmatyczny przywódca, rządzący mogą czuć
się bezpiecznie. Przeciwstawienie się suwerenowi wymaga nie tylko odwagi, ale
również doświadczenia i determinacji. Wszystkich tych cech nie można odmówić
redaktorowi naczelnemu jednoosobowej redakcji „Kuriera Gminnego” – Włodkowi
Golonce. Od zawsze był w opozycji. Swój szlak bojowy zaczął na Wybrzeżu, gdzie
podobno najcelniej miotał kamieniami w milicyjne Nyski. Później był Radom, w
którym podobno to od jego niedopałka zaczął się pożar lokalnego komitetu
partyjnego. Następnie ukrywał się w lasach, drukował bibułę, pomagał
Romaszewskiemu i ostatecznie został internowany w stanie wojennym. Z taką
przeszłością śmiało mógłby w dzisiejszej Polsce zostać prezydentem albo chociaż ministrem, on wybrał
jednak spokojne życie w naszym miasteczku. Na swoim czerwonym Simsonie jeździł
po okolicy zbierając tematy do kolejnych artykułów i reportaży. Zapytałem go
kiedyś dlaczego nie został politykiem? Odpowiedział wymijająco, że Cincinnatus
odrzuca pług tylko wtedy, gdy kraj znajduje się w niebezpieczeństwie. Nie
zrozumiałem do końca o co mu chodziło, ale według mnie był po prostu zbyt
uczciwy do polityki.
Włodek miał
już na koncie kilka wykrytych afer, między innymi sprawę zwaną lokalnym
Watergate. Była to próba zdyskredytowania kontrkandydata naszego wójta, polegająca
na podesłaniu mu prostytutki, która miała nagrać ich spotkanie. Niestety,
dziewczyna przejęta ciężarem zadania zapomniała włączyć dyktafonu i sztab
wyborczy wójta niechcący zasponsorował rywalowi godzinę cielesnych uciech
zupełnie za darmo. Golonka opisał również przekręty na paliwie jakich
dopuszczali się pracownicy zakładu komunalnego, którzy elektycznymi kosiarkami
przycinali trawniki przed urzędem. Nasz czujny żurnalista wykrył również
nieprawidłowości w sprzedaży dworku i opisał je w kilku artykułach na swoim
blogu. Publikacje opatrzył robionymi z ukrycia zdjęciami biznesmena wnoszącego
do urzędu gminy półtuszę wieprzową owiniętą w kokardę i nagraniem urzędnika i
przedsiębiorcy wspólnie pijących (tfu!) whisky w drogiej restauracji (Artykuły
i zdjęcia są dostępne TUTAJ).
Golonka
wiedział, że nie jest w stanie sam powstrzymać urzędniczej machiny napędzanej
pieniędzmi mięsnego potentata. Po serii represji, polegających na założeniu przez straż gminną blokady na jego
motor stojący przed sklepem i wyznaczeniu przed jego domem na wsi strefy
płatnego parkowania, poddał się. Przyszedł do mnie tego dnia i poprosił o
przysługę. Chciał ostatni raz odwiedzić dworek, który w dawnych czasach należał
podobno do jego rodziny. Wręczył mi zawiniętą w papier butelkę z czerwonym
korkiem. Jedną ręką, kurtuazyjnie broniłem się przed przyjęciem podarunku,
drugą zaś chętnie sięgałem po miły suwenir. Okazało się, że jest to flaszka
wódki „Sarmata” z Polmosu w Łańcucie. Chętnie zgodziłem się pomóc przyjacielowi
i późnym wieczorem bukową, ciemną aleją udaliśmy się do dworku. Budynek spowity
był szarą mgłą unoszącą się znad stawu. Otworzyłem kłódkę i już po chwili
byliśmy w obszernym pokoju dziennym, na którego ścianach wisiały portrety
wąsatych postaci z podgolonymi karkami. Włodek przechadzał się w milczeniu.
Oglądał obrazy, dotykał mebli i widać było smutek malujący się na jego twarzy.
Zaproponowałem byśmy usiedli na workach z zaprawą i uraczyli się napitkiem,
który mi podarował. Delikatna w smaku wódka natchnęła słynącego z kwiecistego
języka dziennikarza do opowieści o dawnych czasach. Jego pradziad żyjący w
czasach króla Jana Kazimierza, Franciszek Golonka, otrzymał tutejsze dobra w
uznaniu zasług dla Rzeczypospolitej. Od najmłodszych lat wykazywał się
porywczym charakterem, więc podczas tłumienia powstania na Ukrainie spalił
podobno aż czterdzieści wsi. Po powrocie z wojaczki zaczął wyprawiać zabawy dla
okolicznej szlachty i ogień podkładany pod domy zamienił na wodę ognistą. Gdy
pospolite ruszenie zbierało się pod Ujściem, Franciszek spał pijany w swoim
dworze, tu przeczekał też całą wojnę. W jego domu potop nie zakończył się wraz
z odejściem Szwedów, gdyż na długo po tym wszyscy i tak chodzili zalani.
Włodek do
rana opowiadał mi historię swej rodziny używając kolejnych opróżnionych butelek
„Sarmaty” do opisywania szyków bojowych husarii i wyjaśniania zawiłości swojego
drzewa genealogicznego. Wódka nawiązująca do wspaniałej polskiej historii w
każdym obudzi gawędziarza. Przez chwilę każdy, niezależnie od tego czy mieszka
w bloku czy ciasnym segmencie, będzie mógł się poczuć jak szlachcic na swoim
folwarku. W „Sarmacie” czuć delikatną nutkę narodowej dumy, połączoną z
aromatem zbóż z pańskiego zagonu. Całość opakowana jest w elegancką butelkę z
roślinnymi motywami nawiązującymi do pasa kontuszowego. Cena jest przystępna i
nie sposób nie zgodzić się z mottem umieszczonym na etykiecie, które brzmi: „Vivat
Sarmata”.
Dzięki „Sarmacie”
udało mi się w końcu zrozumieć Włodka Golonkę. Teraz wiem, że wybrał życie na
prowincji, gdyż tak jak nasi przodkowie bardziej niż pieniądze i sławę, ceni
sobie wolność i tradycję. Bezkompromisowe pragnienie niezależności i umiłowanie
swobody to wartości którymi od zawsze się kierował. Patrząc na piękne wnętrze
szlacheckiego domu, słuchając opowieści swojego przyjaciela zrozumiałem też, że
pijemy wódkę, bo tęsknimy do dworskich biesiad z czasów, gdy każdy był wolny i
nawet sam król nie mógł mu niczego nakazać.